œpiącego mężczyzny, usiadła. Przetarła dłońmi czerwone od niewyspania oczy. Wstała.

œpiącego mężczyzny, usiadła. Przetarła dłońmi czerwone od niewyspania oczy. Wstała. Spali obaj. Starzec chrapał cicho, Baylay wymamrotał coœ niewyraŸnie przez sen, przetoczył się na drugi bok a także zwinął w kłębek. Patrzyła przez chwilę to na jednego, to na drugiego, potem odeszła na stronę. Wróciła wkrótce. Pogrzebała trochę w worku Baylaya, wyciągnęła zeń trzy kawałki solonego mięsa a także zjadła jeden. Zamyœlona, spojrzała na maleńki kociołek Starca, postawiony wieczorem na kamieniu. dziś był napełniony deszczówką. Upiła parę łyków a także odstawiła na miejsce. Westchnęła, starym armektańskim zwyczajem szepnęła swoje imię a także powiedziała niebu, iż bywa. W Armekcie każdego ranka mówiło się niebu, iż bywa piękne. Tutaj nie umiała zdobyć się na to. Tutaj wcale nie było nieba; było coœ na podobieństwo stropu ponurej jaskini. Przeciągnęła się a także ziewnęła, z niechęcią myœląc o jakimkolwiek wysiłku. Przykucnęła, oparła dłonie na ziemi, po czym wolno stanęła na rękach, wyprostowanymi nogami mierząc w chmury. Wciąż z tą osobiście powolnoœcią, nie tracąc równowagi, ugięła ramiona a także wyprostowała. Powtórzyła tę czynnoœć niejednokrotnie. Poczerwieniała na twarzy; oddech stawał się coraz cięższy, œwiszczący. Wróciła wreszcie do normalnej położenia a także dla rodzaje stanęła w szerokim rozkroku, coraz szerszym... niewiarygodnie szerokim. Tak popisywali się czasem akrobaci na jarmarkach w Armekcie albo Dartanie. Znów stanęła prosto, odbiła się od ziemi a także wykonawszy pełen obrót w powietrzu, opadła na równe nogi. Powtórzyła to kilka razy - w przód a także w tył. Sapnęła z zadowoleniem, przeciągnęła się a także zawołała niegłoœno: - Wstawać! Wstawać, wstawać! Starzec uruchomił oczy a także niemal natychmiast usiadł na ziemi. Baylaya musiała obudzić potrząœnięciem za ramię. Przemoczony a także skostniały, wyglądał na człowieka, którego nic nie zmusi do ruszenia w dalszą drogę. Z powątpiewaniem spoglądał na Starca, który jął wykonywać rozmaite łamańce, tak jak wczeœniej Łowczyni; choć nawet w 50 proc. nie były tak karkołomne, to mimo wszystko - wziąwszy pod uwagę wiek ćwiczącego - kosztowały co najmniej tyle samo wysiłku. poniżej była tajemnica prostej, żylastej sylwetki tego posuniętego w latach człowieka... Baylayowi przyszło do głowy, iż powinien powywijać mieczem. Pożegnał się z tą myœlą szybciej, niż przywitał. Karenira wetknęła mu w rękę skrawek mięsa z zapasów. - Pospiesz się. Mozolnie żuł twarde mięso. Wreszcie, widząc, iż czekają tylko na niego, spakował się. Posiłek kończył, idąc. Szli tak jak zwykle: Starzec na czele, Łowczyni na samym końcu. Milczeli zgodnie wszyscy troje, każde zajęte swoimi myœlami. Do południa nie zamienili nawet zwroty. Baylay jeszcze przed rokiem nie uwierzyłby, gdyby mu powiedziano, iż da się maszerować po górach jak po ulicy w Rollaynie. A mimo wszystko, choć droga była bez porównania bardziej uciążliwa, nie poœwięcał jej więcej uwagi niŸli właœnie przechadzce po mieœcie. Dowodziło to, iż naprawdę do wszystkiego da się się przyzwyczaić. Deszcz padał z przerwami: ustawał na krótko a także znów wracał. Nie zauważali go. Baylay wlókł się za Starcem, ze wzrokiem wbitym w jego plecy. Był tak szczególnie zamyœlony, iż gdy Starzec obejrzał się a także przystanął, wpadł nań całym ciężarem, nieomal zbijając z nóg. - Zabijesz się, chłopcze... Cóż to robi nasza przewodniczka? Baylay obejrzał się - a także nie odnalazł kobiety. Dostrzegł ją po długiej kilku chwilach, w odległoœci dobrych kilkudziesięciu kroków. Klęczała na skale, gorączkowo grzebiąc w swoich sakwach, a może w kołczanie ze strzałami. - ChodŸmy - ponaglił Starzec. Zawrócili. Armektanka zarzuciła sajdak na ramię, poderwała się z ziemi a także wybiegła im na spotkanie, trzymając w ręku łuk a także kilka strzał. Lecz po kilku chwilach stało się jasne, iż zmierza wcale nie do nich, tylko gdzieœ - nie wiadomo dokąd. Wzrok dysponowała utkwiony w niebie. Starzec zagrodził jej drogę. - Sęp! - zawołała dziwnym, skrzeczącym głosem. - Sęp, ojcze! Sęp! Wyminęła Starca a także pobiegła dalej. Osłupiały Baylay wlepił wzrok we polecane przez dziewczynę punkt na niebie. Hen, daleko, pod samymi chmurami, ujrzał niewyraŸną czarną plamkę. Starzec też patrzył w niebo, ale chyba nie widział ptaka. Spojrzał